Miesiąc temu siedzę z 8-letnią rezolutną, śliczną, wygadaną, złotowłosą i uśmiechniętą córeczką w samolocie. Podróż, wyrwanie z codziennej rutyny, oczekiwanie, ale nade wszystko euforia i radość z tego, że wreszcie, wyciągnę się wygodnie w fotelu samolotowym i oddam się bujaniu w obłokach – w przenośni, ale i dosłownie. Klasa ekonomiczna, więc fotel twardy i wąski, ale perspektywa kieliszka wina podanego przez uśmiechniętą stewardessę i widok chmur skłębionych jak grzywy fal – czyni ze mnie osobę kompletnie niewybredną. Do tego przed nami Florencja, jej tajemnice, piękno, dostojeństwo, muzea, katedry, klasztory, place i skwery, słońce, Włosi i znowu wino!
Startujemy, szmer silnika jest jak muzyka, asortyment chmur za oknem przypomina spektakl z udziałem wszystkich bajkowych postaci z dzieciństwa: owieczki, smoki, łabędzie, potwory i wróżki.
Myśli się uspakajają, porządkują, redukują. Tak. Podróże nie tylko kształcą, ale też są powrotem do siebie, do swoich myśli i marzeń. Przynajmniej ja tak mam. Tak działają na podróżnika, który planuje swą podróż, delektuje się tym planowaniem, cieszy się na nią, a potem w każdym szczególe ją przeżywa i przeżuwa. Przeżywa od nastroju w pociągu lub samolocie, poprzez podziwianie wszystkiego, co spotka na drodze, każdego człowieka, z którym porozmawia, każdego posągu, z którym złapie nić bezgłośnego porozumienia… I przeżuwa – w każdym kęsie nowych potraw i łyku wyśmienitych lokalnych win.
Dziecko podróż przeżywa inaczej. Po prostu jako atrakcję, zabawę i możliwość bycia blisko z mamą , tatą i rodzeństwem przez cały dzień i kolejny… Będą lody codziennie. I kilka pamiątek kupionych na straganach z dziwnymi rzeczami.
„Mamo, zagraj ze mną w szachy!”, wyrywa mnie z zadumy moja córa. „Zagraj z bratem”, opowiadam automatycznie nie wychodząc z zadumy. „Ale on śpi. I tata też”, słyszę. Rzeczywiście obaj są w zadumie totalnej i głębokiej fazie snu. „Ale ja nie umiem”, sięgam po argument z kolejnego rozdania.
- Nie umiesz? - córka podnosi brew, czeka i strzela:
- A… znasz figury?
- Noooo… znam. Tak, znam – odpowiadam, bo przecież znam: król, królowa, goniec (laufer), konik, wieża i pionki.
- A ich ruchy znasz? – pada kolejne pytanie z ust złotowłosej.
- Ano…. Znam… - i oczami wyobraźni przypominam sobie ich ruchy, których w dzieciństwie nauczył mnie mój tata.
- NO TO CZEGO NIE UMIESZ? – pytanie ostatnie wywołuje uśmiech na moich ustach. Patrzę z uznaniem na córeczkę i odpowiadam:
- Dobra, to gramy. W sumie to nawet chętnie – uśmiecham się jeszcze szerzej.
I to nawet nie chodzi o to, że po prostu chyba nie chciało mi się grać. Chyba nigdy nie byłam i nie będę (?) koneserką szachów. Nie bardzo lubię myśleć 6 kroków do przodu, nie mam też umysłu ścisłego.
Chodzi o to, że często odsuwamy od siebie jakąś czynność lub zmianę mówiąc: „Nie, bo nie umiem, nie, bo ktoś, nie, bo coś”, „nie mam czasu, nie nadaję się do tego” Siedzimy na kanapie, obok wioślarz schowany pod łóżkiem, mata do jogi pokryta kurzem, siłownia za rogiem lub kurs tańca solo lub z kimś otwiera nowy nabór. Dawno chciałam, planuję, ale albo pora roku, albo deszcz, albo brak nastroju. Ale nie teraz, jeszcze nie dziś…
Moja koleżanka od lat nie dzwoni do swojego kolegi, w którym kocha się od lat (oboje są samotni), bo naprzód planuje schudnąć. 6 kilo. Ale w tej sprawie też nic nie robi. Ok. A może gdyby zadzwoniła bez chudnięcia, okazałoby się, że są dla siebie stworzeni?
Gorzej, jak to samo dotyczy zmiany pracy dawno upragnionej i zmiany sposobu odżywiania, odbycia ważnej rozmowy z kimś bliskim, dokończenia zaczętego projektu lub badania u lekarza. Tutaj kolejne „jutro”, „za tydzień” może być brzemienne w skutki lub spóźnione. Dlatego:
„Nie dasz rady??? Sprawdź, czy coś (naprawdę ważniejszego) - oprócz lenistwa - Cię powstrzymuje i…. RUSZ SIĘ: zagraj w szachy, idź na jogging, wyjdź do ludzi, zmieniaj świat, zapisz się na kurs czegoś, co od dawna chodzi Ci po głowie. I UŚMIECHNIJ SIĘ!